Helusia jak była mała, nazywała świnkę „świnta”. Nie mówiła dużo, ale perfekcyjnie opanowała słowa „meduuuusa”, „osmionica”, „yafa” i „sooooń”. Prócz wymienionych były w repertuarze Heli i „selce”, i „sonce”, i „ciastecto”, i „hopa hopa hopa”, ale „świnta” była na samiutkim początku. A raczej NA POCZĄTKU BYŁA ŚWINTA…
Kiedy kilka lat później uległam podszeptowi szatana i kupiłam cholerny telewizor (który wyparł projektor z bajkami na kliszach i slajdy z historią sztuki z Ermitażu i galerii Uffizi), trafiłam w empiku na Świntę Peppę i tak zaczął się nasz niekończący się romans z tą wybitną rodzinką. Dlaczego wybitną, spytacie? Wszak nie dzieje się w niej nic nadzwyczajnego, można nawet powiedzieć, że ta rodzina świń nurza się w codzienności jak w błotku i nigdy, przenigdy nie rusza w inną czasoprzestrzeń, jak to na przykład ma w zwyczaju Gobo Fraggle. We „Fragglesach” jest wielkie pragnienie, choć także i lęk, by przekraczać granice wytyczonego przez Absolut świata, za to w rodzinie Peppy nikt nie porywa się z motyką na słońce, bo i po co, skoro świnia nie potrafi latać. Jej przeznaczeniem jest ziemia. A na ziemi to, co najbardziej ziemskie – błoto, które w starożytnej kulturze Egiptu uważane było wręcz za lekarstwo na wszelkie wariactwo, na obsesje, histerię i opętanie.
Rodzina świnek uwodzi mnie normalnością, celebrowaniem codzienności. Nieuciekaniem w przygodę, która często jest tylko ucieczką od tu i teraz. Widzę Świnkę Peppę, Mamę Świnkę i pierdołowatego Tatusia (któremu Mama Świnka robi na tę jego pierdołowatość wspaniałą przestrzeń i wcale go przez to nie niszczy, tylko ma empatię i wielką uważność) jako bajkę ZEN, w której, w zupełnie nieprzekombinowany sposób, pokazuje się SZCZĘŚCIE. A właściwie ten jego rodzaj, który nie polega na podbijaniu świata, tylko na celebrowaniu codziennej rutyny, powtarzalności i znalezieniu spełnienia. Jestem pewna, że błocko daje pod ten życiowy paradygmat wspaniały fundament. Że na nim właśnie można zbudować tę świątynię codzienności i oddać pokłon rytuałom – myciu zębów, pieczeniu czekoladowego ciasta, zakupom, spacerom w deszczu, karmieniu kaczek, jedzeniu pieczonych ziemniaczków, chodzeniu do szkoły, jeżdżeniu na rowerku, sadzeniu z dziadkiem pomidorów i robieniu stracha na wróble z babcią. I jeśli ktoś mnie spyta, jaką rodzinę chcę mieć, odpowiem bez chwili namysłu: taką jak Świnka Peppa. Taką i już!
Dlatego spośród wielu mężczyzn wybrałam właśnie takiego, który najbardziej przypominał mi Tatę Świnkę. Nie chcę już ani dla siebie, ani dla dziewczynek kogoś, z kim walczę o władzę. Nie chcę już związków opartych na emocjonalnym popapraniu i szarpaninie. Chcę bawić się z dziećmi i skakać w błotku, a potem się kochać i trochę świntuszyć, i jeść w łóżku czekoladowe ciasto. I naświnić okruszkami. I z uświnionym ryjkiem zakraść się do śpiących dziewczynek, by wyszeptać im do uszka przez sen: „Kocham cię kręcony ogonku, kocham cię świńskie kopytko, kocham was Pepuchy!”. A potem wrócić do łóżka i razem z Tatą Świnką aż kwiczeć z radości. Bo życie, k… jest piękne! I zrozumieć to można wtedy, gdy człowiek nie boi się sięgnąć dna, bo tam właśnie jest BŁOTO, które brudzi, ale jednocześnie uzdrawia, błoto, które ma moc, bo jest sokiem ziemi. Zatem, kochane matki i ojcowie, jeśli tylko czujecie, że tracicie z nią kontakt i czujecie się ze sobą nieszczęśliwi, miast pić wódkę, palić cigarety, zdradzać, oglądać potajemnie pornole i trwonić pieniądze na psychoanalityków, sięgnijcie po Świnkę Peppę! Tam jest mądrość, świadomość i zen płynące z jądra tej ziemi. CHRUM, CHRUM.
Agnieszka Szpila – kreatywna w agencji reklamowej PZL, autorka poczytnego bloga Uautystek, mama bliźniaczek H&M, do tańca i do różańca. Piecze chleby, śpiewa pieśni, kocha jeździć warszawskim metrem. Wysoki poziom alergii na wszelkie zakazy i nakazy.