Jednym z najważniejszych zadań dobrego rodzicielstwa jest zapewnienie dziecku szczęśliwego dzieciństwa, a decydującą funkcją wychowawczą jest pokazanie mu na czym polega dobry związek między rodzicami.
Być może niektórzy z Was pamiętają film Roberto Benigniego „Życie jest piękne” (1997 r.). Benigni wcielił się w nim w rolę ojca kilkuletniego chłopca, który w warunkach Holocaustu (!) usiłował ochronić dziecko przed poczuciem beznadziei i rozpaczy. Nawet tam, w obozowym baraku, w okolicznościach, jakie trudno sobie wyobrazić, ojciec stara się zachować optymizm i pogodę ducha. Zakrzywia rzeczywistość do granic absurdu wmawiając synkowi, że uczestniczą w trochę przerażającej, a trochę śmiesznej grze z okazji jego urodzin. Jeśli przetrwają, malec zdobędzie nagrodę. Będzie nią czołg!
Kiedy oglądałam ten film miałam mieszane uczucia. Z jednej strony wzruszenie: ojciec posuwający się do niewiarygodnego blamażu, aby uchronić psychikę dziecka przed okrucieństwem wojny. Wspaniała afirmacja życia pomimo triumfującego zła.
Z drugiej: poczucie smutku i niemożność zatarcia świadomości, jakim miejscem w istocie był obóz zagłady. W filmie nie ma brutalnych scen. Widz może się tylko domyślać. Gdyby pokusić się o realizm miejsca, ojcowski heroizm w wykonaniu Benigniego nie byłby tak jednoznaczny i możliwy do realizacji.
Oglądając „Życie…” miałam w pamięci wielogodzinną rozmowę z byłym więźniem Oświęcimia, wybitnym i nieżyjącym już polskim scenografem teatralnym, Marianem Kołodziejem. Artysta spędził w Auschwitz-Birkenau pięć lat. Trafił tam mając ich zaledwie 19. Przetrwał, jednak ślady na psychice pozostały. Głębokie, broczące, znieczulone nieco czasem, jednak nie pozwalające zapomnieć.
– Tego piekła nie da się opowiedzieć językiem – zapewniał mój rozmówca, który – właściwie dopiero jako stary człowiek, pod wpływem słów Zbigniewa Herberta: „Ocalałeś nie po to, aby żyć. Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo” – zarysowywał zwykłym długopisem i ołówkiem ogromne płachty papieru. Wyziera z nich najstraszniejsza ludzka śmierć i niewyobrażalne okrucieństwo obozowego życia. Stałą ekspozycję „Klisze Pamięci. Labirynty” można oglądać w mrocznych piwnicach kościoła klasztoru Franciszkanów w Harmężach. Autor genialnych rysunków tak wypowiedział się w swoim credo:
– Proszę, przeczytajcie moje narysowane słowa, które powstały również z tęsknoty za jasnością kryteriów, za czytelnym oddzieleniem dobra od zła, prawdy od fałszu, sztuki od jej pozoru. To także moja niezgoda na świat jaki jest dziś. To również jest o nas, o tym co zrobiliśmy z naszym człowieczeństwem.
Nie śmiałabym zapytać Mariana Kołodzieja o wrażenia z filmu Benigniego.
Jednak „Życie jest piękne” miało – i dla wielu odbiorców ma nadal -niezaprzeczalny walor. Jest nim przesłanie. Proste i piękne:
„Rodzicu, bądź świadectwem. Bądź dla swego dziecka świadkiem piękna świata i człowieka nawet w tak wypaczonych okolicznościach jak rzeczywistość Holocaustu. Ze wszystkich sił staraj się, aby przeżywało dobre dzieciństwo. Nie zapominaj, że stwarzasz je dziecku przede wszystkim poprzez własną postawę. Wiedz, że w każdej chwili, i w każdej sytuacji jest przestrzeń, aby budować z dzieckiem więź. Miłość jest wolna. Jeśli ją więzimy, to tylko we własnym wnętrzu.
Mamy niewiarygodne szczęście, że możemy wychowywać nasze dzieci w czasach pokoju.
I bywamy niewiarygodnie głupi nie rozumiejąc i nie doceniając tego daru.
A piszę o tym, bo wpadły mi w ręce pewne badania, z których wynika, że ponad połowa polskich mam uważa, iż szczęśliwe dzieciństwo jest szczególnie ważne z punktu widzenia budowania poczucia własnej wartości u dziecka, a co trzecia mama ma poczucie, że dzięki temu wyrośnie ono na dobrego człowieka. Powstał nawet schemat filarów szczęśliwego dzieciństwa według polskich mam.
No i wspaniale, już składam ręce do braw, tylko…?
Otóż, wczytuję się w tabelkę dalej i: większość polskich mam uważa, że najważniejszym filarem szczęśliwego dzieciństwa jest zdrowe odżywianie. Edukacja i zajęcia dodatkowe też są wysoko w rankingu. Na końcu wymienia się radość, beztroskę oraz miłość i zgodę w rodzinie.
No i ja, proszę państwa, jestem w tej drugiej grupie matek, która drabinkę wartości poustawiałaby inaczej.
Wiem, że bez zdrowego odżywiania nie ma zdrowia. Ale ono runie za chwilę na łeb i na szyję, kiedy zabraknie miłości i troski o dziecko w pełnym spektrum jego potrzeb, również tych emocjonalnych.
Rozumiem, że trzeba przykładać wagę do zajęć pozaszkolnych i edukacji, ale zdadzą się one psu na budę, jeśli dziecko nie będzie odczuwało radości, a poczucie beztroski pozna co najwyżej z lektury „Dzieci z Bullerbyn”.
Zdaję sobie sprawę, że bez zaspokojenia podstawowych potrzeb fizycznych trudno mówić o zaspokojeniu potrzeb wyższych, jednak nie zaspokoi się żadnej potrzeby, gdy zabraknie poczucia więzi, odpowiedzialności, szacunku i miłości, a te wartości – jak w nieco przesłodzonym filmie starał się pokazać Roberto Benigni – można próbować realizować nawet w ekstremalnie trudnych warunkach.
Filary szczęśliwego dzieciństwa to, według mnie:
– Kochająca się rodzina.
– Dobry wzór relacji między rodzicami czy opiekunami dziecka.
– Dużo beztroskiej zabawy i spontanicznej radości.
– Godne warunki do życia, edukacji i ogólnego rozwoju dziecka.