Ala ma kota. Przepraszam, nie Ala, tylko Asia, a dokładnie – pani minister Joanna Kluzik-Rostkowska.
Ttak, tak, będzie o darmowym podręczniku. Być może są już Państwo znudzeni tematem, ale zapewniam, że zdolny autor wykroi z niego materiał na niezłą farsę, a może i kryminał. W ogóle zdolny autor przydaje się w wydawniczym biznesie. Weźmy, na przykład, takiego Mariana Falskiego. W 1910 roku ukazał się jego genialny podręcznik „Nauka czytania i pisania”; tytuł nie był zbyt porywający, więc w kolejnych wydaniach zamieniono go na „Elementarz”, zresztą nie skończyło się na jednej zmianie. Ala, owszem, dość szybko wskoczyła na karty „Elementarza”, bez kota jednak – najpierw była właścicielką psa Asa. Dopiero w 1930 roku Marian Falski podarował jej nowego milusińskiego, zapisując przy okazji frazę, która stała się wizytówką podręcznika: „Ala ma kota”. Sama Ala wspomina to tak: „Pan Marian Falski był wielkim przyjacielem mojej mamy. (…) Kiedy skończyłam 7 lat, przyniósł mi pięknie zapakowany prezent. Był to »Elementarz«.
Na pierwszej stronie na górze w lewym rogu było napisane: »Ali z elementarza – Autor«, i nieco niżej: »Ala ma kota«”. „To Ala istniała naprawdę?!” – zaraz ktoś zapyta.
Istniała, istniała, czego dowodem między innymi cytowana wyżej książka „Ala z elementarza”. Nazywała się Alina Margolis-Edelman (tak, była Żydówką). Walczyła w obu powstaniach warszawskich (tak, tak, były dwa). Potem, jako pediatra, pracowała w Klinice Chorób Dzieci, ale w 1968 roku wyjechała do Paryża (tak, tak, tak, po marcowej gorączce antysyjonistycznej).
Angażowała się w działalność „Lekarzy bez granic” i „Lekarzy świata”, pomagała ofiarom gwałtów podczas wojny w Bośni i Hercegowinie, ratowała uciekinierów z komunistycznego Wietnamu, założyła Fundację Dzieci Niczyje… – robiła tak wiele, że trudno o wszystkim wspomnieć. Jest pochowana we Francji, ale i w Warszawie znajdziemy jej symboliczny grób na Cmentarzu Żydowskim przy Okopowej, gdzie spoczywa jej mąż Marek Edelman.
Z punktu widzenia prawdziwego Polaka nie brzmi to dobrze. Żydówka w polskim elementarzu?! Brrr… A ten Falski, on także…?
Śpieszę uspokoić – Polak-szlachciura, z kresów! Siedział nawet w cytadeli za próbę obalenia caratu. Pedagog, twórca polskiego systemu oświatowego. Dla większości autorytet. Nieliczni krzywili się, że w kolejnych powojennych wydaniach „Elementarza” zmieniał co nieco pod dyktando partyjnych kacyków. Na szczęście Ali nie odebrano kota, choć trzeba było ukryć ją wewnątrz podręcznika. Dlaczego tak rozpisuję się o książce sprzed lat?
Bo marzyło mi się, że napiszę o darmowym podręczniku, lecz przez długi czas nie było o czym pisać. Pani minister zafundowała nam same tajemnice. Branża wydawnicza huczała. Chodziły plotki, że ministerialni urzędnicy obdzwaniają autora za autorem, lecz żaden nie podjął się przygotowania podręcznika w pół roku. Potem zaczęto szemrać, że już dawno został on przygotowany i teraz trzeba go sprytnie wprowadzić na rynek. Mówiono, że nowy elementarz będzie oparty na istniejącej już książce „Włącz Polskę”, kierowanej do cudzoziemców i polonijnych dzieci. A że w każdej plotce jest ponoć ziarno prawdy, spróbujemy je wyłuskać. Telefony do autorów były, owszem. Częściowo przygotowany podręcznik także; pani Maria Lorek, ujawniona wreszcie autorka darmowego elementarza, może pochwalić się znaczącym, dobrze ocenianym dorobkiem – zna swoją pracę jak mało kto. Przyznała, że oprze się na gotowym programie edukacyjnym „Ja i my”, a jej czterotomowy „Elementarz” nie będzie, wbrew pozorom, robiony na wariata. Ponadto to ona jest właśnie autorką wspomnianego podręcznika „Włącz Polskę”…
Nie ma co się czepiać? Owszem, jest.
Liberalnemu rządowi odbiło się peerelowską czkawką. Może warto przypomnieć, dlaczego konkurencja pozytywnie wpływa na rynek? Chyba że wracamy do czasów, w których politycy nie tylko sprawują rządy, ale i wychowują?
„W innych krajach darmowe podręczniki sprawdzają się!” – zawołają przekonani do zmian. „A w jeszcze innych nie” – dodadzą pozostali. W Grecji po wprowadzeniu darmowego podręcznika poziom nauczania spadł do tak niskiego poziomu, że sami rodzice podnieśli larum i zaczęli swe dzieci dokształcać prywatnie. Oczywiście mowa o tych zamożniejszych rodzicach.
Skoro już o pieniądzach… Nie przepadam za prostackim stwierdzeniem, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi właśnie o nie; bo czasami rzecz idzie o silniejszy narkotyk – o władzę. Darmowy podręcznik jest żenująco populistyczną akcją, na dodatek bardzo drogą – zapłacimy za nią aż 3,8 mld zł. Wszystko po to, żeby dobrzy włodarze mogli z uśmiechem opowiadać o tym, jak ustrzegli rodziców przed krwiopijcami z edukacyjnych wydawnictw. Domyślam się, że najlepszą formą podziękowań byłby krzyżyk przy odpowiednim nazwisku, tak? Wiadomo, wybory. Na razie postawmy kilka innych krzyżyków.
Pierwszy – nad wolnością wyboru. Drugi – nad wykolegowanymi przez silniejszego konkurenta wydawcami (co z tego, że za wami, drodzy autorzy i redaktorzy, stoi doświadczenie mierzone w latach, prawdziwym atutem jest ustawa). Trzeci – nad księgarskim rynkiem, który, pozbawiony podręczników, pójdzie na dno.
Czwarty – nad radością nauki. Pani minister Asia, krytykując podręczniki, z których w tej chwili korzystają uczniowie, podkreślała, że są jednorazowe, kolorowe i jeszcze czasami trzeba w nich wycinać lub coś naklejać.Ale może dlatego dzieciaki chciały do nich sięgać – jak pani sądzi, droga pani minister? Poza tym czegoś tu nie rozumiem – pani jest, do diaska, ministrem od edukacji czy od finansów? Chyba naprawdę ktoś tu ma kota!
Grzegorz Kasdepke autor książek dla dzieci i młodzieży, m.in. takich bestsellerów jak „Horror, czyli skąd się biorą dzieci”, „Rózga”, „Małe pióro”. Jego „Kacperiada” otrzymała Nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego.