Chyba jedyną prawdziwą rzeczą, którą jej na początku powiedziałem, było to, że moja córka ma autyzm. Nie zrobiła wielkich oczu, nawet nie wydawała się zdziwiona.
Nawet pamiętam, jak ją poznałem, choć wydaje się, że to było wieki temu. Była dziewczyną kolegi z roku, którą pewnego dnia przyprowadził na imprezę. Miała na sobie ogrodniczki, co przy odstawionych pannach z Wydziału Dziennikarstwa od razu rzucało się w oczy. Wszyscy po cichu się dziwili, że taki szorstki facet jak Janek może mieć taką delikatną dziewczynę. „Ty, to chyba jego siostra jest”, szepnął mi kolega.
Potem Janek w niewyjaśnionych okolicznościach się z nią rozstał, a my gromadnie rzuciliśmy się, żeby ją pocieszać. Dopiero po latach dowiedziałem się, że wśród pocieszycieli byłem ceniony wysoko. Spotykaliśmy się jeszcze kilkakrotnie, wtedy już każde z nowym partnerem. Nawet zaprosiłem ją na swój ślub. Kiedy po 15 latach przyszła pierwszy raz do mnie do domu, byłem już po rozwodzie. Przygotowując kolację, zorientowałem się, że jedyne kieliszki do wina, jakie posiadam w swoim znów kawalerskim gospodarstwie, są prezentem ślubnym od niej. Uśmiechnąłem się. Może to dobry znak?
Widywaliśmy się coraz rzadziej, bo i czasu było coraz mniej. Czasami jej nazwisko przemknęło mi gdzieś w prasie albo w Internecie, ale jakoś się nie składało. Z pomocą przyszła oczywiście Nasza Klasa. Kiedy wiedziony owczym pędem założyłem konto, uświadomiłem sobie, że właściwie nie ma zbyt wielu osób, które chciałbym odszukać, ale ona była jedną z nich. Znalazłem, wymieniliśmy się telefonami i umówiliśmy na piwo.
Było miło, tyle tylko, że oboje kłamaliśmy jak najęci. Ja opowiadałem o swoim udanym małżeństwie, a ona jak wzorowo układają się jej stosunki z ojcem jej córki. Jedno i drugie było funta kłaków warte, ale byliśmy już wtedy klasą średnią, która powinna mieć idealne życie i która niechętnie przyznaje się do porażek. Chyba jedyną prawdziwą rzeczą, jaką wtedy powiedziałem, było to, że moja córka ma autyzm. Nie zrobiła wielkich oczu, nie była zdziwiona.
Okazało się, że jej bliski znajomy także ma syna autyka. Po rozstaniu z żoną przez kilka miesięcy nie miałem ochoty na żadne spotkania. W końcu zdobyłem się na odwagę i zadzwoniłem. Umówiliśmy się na film. Nie byłem w kinie z rok, więc kupienie biletów wydawało mi się równie trudne, co wyprawa po złote runo. Film był świetny, golonka i piwo po kinie – pyszne. A na końcu… pojawił się przystojny, długowłosy mężczyzna, jej aktualny facet. Myślałem, że mnie szlag trafi. Właściwie wtedy powinienem się wycofać, ale jakoś nie potrafiłem. Zaczęły się długie wieczorne telefony, kina spacery. Wtedy też wydarzyło się pierwsze wspólne doświadczenie związane z Olgą. Poszliśmy całą czwórką do kina, a trzeba dodać, że Olga przez lata miała fobię na punkcie kina – potrafiła wyjść tuż przed rozpoczęciem seansu, kiedy gasły światła. Tym razem wytrzymała cały film. Byłem potwornie zestresowany, ale też dumny.
W pewnym momencie uznałem jednak, że sprawy zaszły za daleko i że nie sposób udawać, że ot tak, po prostu się przyjaźnimy. Chciałem zakończyć znajomość. „Boisz się własnych uczuć! Walcz o swoje szczęście!”, darły się na mnie moje przyjaciółki z liceum, niczym osioł na Shreka. Ja jednak byłem zdeterminowany. I wtedy z nieoczekiwaną pomocą przyszedł mi przystojny długowłosy mężczyzna, który z dnia na dzień postanowił zniknąć z jej życia. I się zaczęło. Początkowo bardzo się bałem, jak Olga zareaguje na to, że w życiu taty pojawiła się inna kobieta. Ale Olga zareagowała bardzo pragmatycznie. Skoro ciocia ma samochód, którym można jeździć, a smarując bułkę nie oszczędza na nutelli, to znaczy, że może być. Tyle że ciocia nie zamierzała na tym poprzestać. Szybko zaczęła mi sugerować, co jeszcze mógłbym z Olgą robić poza standardową terapią. Olga powinna mieć rower. Olga powinna mieć sznurowane buty i nauczyć się je wiązać, zamiast cały czas nosić buty na rzepy. Powinna nauczyć się robić zakupy. Powinna, powinna, powinna. Przyznam, że zaczęło mnie to w pewnym momencie irytować. Nikt w końcu nie lubi cały czas słuchać, że jego dziecko ma jakieś braki, a wierzcie mi, rodzice autyków są szczególnie wrażliwi na krytykę i bardzo łasi na pochwały. Moja była żona też to wyczuła.