Dla dziecka święta wielkanocne to przede wszystkim zajączki, jajeczka, koszyczek i smakołyki na stole. Jak rozmawiać z nim o Bogu na krzyżu, który na dodatek zmartwychwstał?! Czy w ogóle próbować?
Mirosław Pilśniak OP: O jakich dzieciach mówimy? Bo inaczej rozmawiamy o Bogu z tymi do lat trzech, a inaczej z dziewczynką czy z chłopcem, którzy są już po komunii, a do niej przystępuje się w wieku lat ośmiu.
Rozumiem, że ojciec to wyraźnie rozgranicza
W grupie 0-12 lat wyszczególniłbym 4 przedziały wiekowe. Percepcja dzieci zmienia się,
ewoluuje. Te najmłodsze przyjmują rzeczywistość w sposób jednoznaczny. Nie rozróżniają pojęć abstrakcyjnych. Objaśnianie pojęć teologicznych w tym wieku mija się z celem. Ale z tymi starszymi można już rozmawiać. A w zasadzie, odpowiadać na pytania, bo właśnie pytania dzieci, stają się przyczynkiem do rozmowy.
No właśnie. I mamy problem. Dziecko pyta np.: – Kim jest ten „pan”, którego powiesili na drzewie. Dlaczego leci mu krew?
Ten „pan”, to Bóg. A leci mu krew, bo został pobity. A został pobity, ponieważ ludzie go nie zrozumieli… Odpowiedzi muszą być proste, zwyczajne i takie też najczęściej wystarczają. Dziecko nie będzie drążyć tematu teologicznie. Usłyszy: „Bóg umarł, bo Cię kocha. Bo postanowił oddać życie za Ciebie i za mnie. Za wszystkich”. I taka odpowiedź kilkuletniemu dziecku wystarczy. Nie ma sensu tłumaczyć mu symboliki świąt.
Co w takim razie należy zrobić, aby jednak nie kojarzyło świąt
wyłącznie z komercją. Chodzenie do kościoła wystarczy?
W przypadku dzieci, jak najbardziej. Pozwólmy im uczestniczyć w misterium paschalnym, wybierzmy się razem na niedzielę palmową. Niech pójdzie z rodzicami na rezurekcję. Uczestnictwo w naturalny sposób oswaja trudną do objęcia rozumem rzeczywistość wiary. To przypomina trochę naukę języka. Małe dzieci po prostu zaczynają mówić i robią to coraz lepiej. Nie zastanawiają się nad zawiłością gramatyki czy składni. Nie wkuwają słówek na pamięć. Mowa po prostu „przychodzi” i tak samo jest z wiarą. Ona „przychodzi”, jest łaską. Uczestnictwo dzieci we wspólnocie kościoła i – to szczególnie ważne – uczestnictwo rodziców, którzy dla dziecka są najważniejszym punktem odniesienia, najlepiej przyczynią się do przyswojenia tego, co wydaje się nieprzyswajalne. Uczestnictwo i dobry przykład.
Granica między dobrym przykładem a nakazem jest cienka. A dzieci nie
lubią nakazów…
Dobry przykład nie jest nakazem. Te dwie postawy wykluczają się. Zwróciłbym natomiast uwagę na inny aspekt. Szczerość w postawie rodziców. Ich wiarygodność. Dziecko do razu wyczuje brak autentyczności w przeżywaniu wiary. Płytkość w podejściu do Boga. Rutynę i nudę w celebrowaniu obrzędów. Ono jest jak barometr. A że uczy się przede wszystkim przez naśladownictwo, odczuwa dyskomfort. Bo z jednej strony widzi, że rodzina chodzi do kościoła, z drugiej ciągle na kościół narzeka. Coś jest nie tak.
Nie można przy dziecku narzekać na kościół?
Proszę spróbować i przekonać się, co z tego wyniknie… Co jest wyrażaniem opinii, co narzekaniem, a co krytykanctwem. Trzeba się mocno zastanowić czego my, rodzice i opiekunowie, chcemy właściwie dla swoich dzieci. Bo jeśli pragniemy wychować je w wierze, w poszanowaniu pewnych wartości, to jednoczesne dewaluowanie ich przy dziecku wprowadza ogromny zamęt. Ono myśli: „To po co mama i tata chodzą do kościoła, skoro się w nim męczą?”
Właśnie, po co?
I tu dotykamy kryzysu wiary. Mówi się już sporo o nadmiernym przywiązaniu katolików do tradycji i obrzędowości przy jednoczesnym płytkim i w pewien sposób również nieszczerym oraz infantylnym przeżywaniu wiary.
No i jak taki rodzic ma sensownie rozmawiać z dzieckiem o Bogu?
Rodzic, który sam nie potrafi wyjaśnić w co i jak wierzy, raczej nie pomoże dziecku w drodze do wiary.
Aż kusi, aby wdać się w głębsze rozważania na ten temat, ale powróćmy do dzieci. Powiedział ojciec, aby nie objaśniać im czegoś, czego na danym poziomie percepcji i tak nie zrozumieją. Niech przychodzą na mszę, uczestnictwo jest ważne, ale nie muszą jej rozumieć. Pozwólmy, aby Bóg pozostał dla nich „panem” zalanym krwią na krzyżu… Im wystarczy, gdy powiemy, że umarł z miłości. Ale co z niewierzącymi, którzy jednak celebrują Wielkanoc? Czy nie fundują swoim dzieciom czegoś w rodzaju ściemy” i przyjemnej konsumpcji?
Bez obawy. Celebrowanie tradycji ma swój urok. Jest ważne, ponieważ otwiera na dialog. Rozmawiajmy ze sobą, wymieniajmy się poglądami, ale nie naginajmy drugiej strony do swojej „świętej racji”. Relacja Boga z konkretnym człowiekiem pozostaje tajemnicą. Nasza relacja z dziećmi niech będzie przede wszystkim szczera. Czy jako wierzących, czy niewierzących. Szkodą dla dziecka jest fałsz ze strony rodzica. Brak wiarygodności. Tego się wystrzegajmy.
Dziękuję za rozmowę