Magdalena Łyczko i jej zbiór wywiadów pt. „Lekcja miłości” to nie tylko okazja do zapoznania się z doświadczeniem rodzicielstwa znanych postaci z życia publicznego. Jak napisała w recenzji do książki dziennikarka Beata Sadowska, to przede wszystkim lekcje pokory, w których mądre pytania i dojrzałe odpowiedzi pokazują, jak kochać dziecko po prostu i najmocniej.
Co skłoniło Cię do napisania tej książki?
Moja córka. Przed urodzeniem Poli wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana do macierzyństwa. Córka była planowana, wyczekiwana… Ale kiedy pojawiła się już na świecie, okazało się, że nie jest tak, jak sobie wyobrażałam. Czułam się jak złapana w potrzask. Że sytuacja mnie przerosła. Chyba nie dam rady… Chciałam m.in. dowiedzieć się, jak przeżywali to inni.
Dopadła Cię depresja poporodowa?
Tak. Doświadczyłam jej i teraz, po kilku latach, potrafię już mówić o niej głośno. Wierz mi, to taki stan, którego kobieta kompletnie się nie spodziewa. Depresja wyskakuje jak królik z kapelusza, jest upierdliwa jak migrena. I to dojmujące poczucie winy, że okazałam się złą matką. Nie radzę sobie… Kiedy urodziła się Pola, mieszkaliśmy w bloku na szóstym piętrze. Miałam tak trudne momenty, że stawałam przy oknie i myślałam, że przez nie wyskoczę. Najlepiej z dzieckiem…
O podobnych odczuciach opowiadała kiedyś w wywiadzie Kinga Rusin. Przyznała się do depresji poporodowej. Miała ochotę wyskoczyć przez okno z apartamentowca w Ameryce…
To są bardzo trudne stany psychiczne. Książka, którą napisałam, stała się dla mnie swoistą autoterapią. Chciałam się przekonać, jak wygląda przeżywanie rodzicielstwa u innych osób. Mogłam nie tylko poznać osobiste przeżycia i doświadczenia innych matek i ojców, ale również skonforntować je z moimi. Zresztą, to chyba naturalne, że podczas zbliżenia w szczerej rozmowie z drugim człowiekiem, kiedy on niejako wpuszcza cię do swojego wnętrza, masz okazję nie tylko go poznać, ale i dokonać porównania, odkryć, które obszary są wam wspólne, czego możesz się nauczyć, co – być może – przekazać od siebie. Wywiady są wspaniałą formą dotarcia do drugiego człowieka.
Jakim posłużyłaś się kluczem w doborze swoich rozmówców? Są to osoby czasami z zupełnie innych światów: dziennikarka telewizyjna obok generała. Rodzicielstwo spełnione i radosne, obok traumatycznych przeżyć.
Najpierw wymyśliłam tematy, na które chciałam porozmawiać. Pragnęłam dotknąć również tych bolesnych, jak śmierć czy niepełnosprawność dziecka. Odejście jednego z rodziców. Depresja…
Potem zastanawiałam się, kto mógłby ze mną porozmawiać. Która z osób znanych z telewizji, z debaty społecznej czy znanej funkcji ma za sobą bagaż doświadczeń. Mogłaby być wsparciem, pewnego rodzaju pokrzepieniem dla rodziców, którzy zmagają się z takimi lub podobnymi problemami. Jestem wdzięczna moim rozmówcom za ich odwagę, chęć podzielenia się tak przykrymi doświadczeniami.
Usłyszałam już zarzut, że napisałam tę książkę dla mamony. Parafrazując piosenkę Grzegorza Ciechowskiego, „ta książka nie jest pisana dla mamony”. Jest z potrzeby serca, z zamiarem napisania jej nosiłam się cztery lata. Gdybym chciała zbić fortunę na książce wybrałabym celebrytów, znanych z tego, że są znani… a nie ludzi dojrzałych, którzy mają wiele życiowych zakrętów, odnieśli sukces, na który pracowali latami i przede wszystkim mądrych rodziców.
Twoi rozmówcy chętnie godzili się na spotkanie?
Różnie to było. Czasami wystarczył jeden telefon. Innym razem przekonywałam i umawiałam się w nieskończoność… Lista moich rozmówców ulegała zmianie, bo niektórzy w końcu wyraźnie odmówili, a inni się wycofali, bali się hejtu, który spłynie na nich i ich najbliższych. Szanuję to i rozumiem. Niełatwo jest opowiadać na intymne tematy, a takim jest przecież przeżywanie rodzicielstwa. Tak, to bardzo intymny temat…
Co wyniosłaś dla siebie z tych rozmów?
Każda rozmowa była dla mnie niezwykle inspirująca, budująca. Czasami bolesna, innym razem działająca jak dawka potężnej, pozytywnej energii i optymizmu. Przede wszystkim przekonałam się, że popełniam błędy, działam intuicyjnie i naprawdę nie jestem taka zła. Nie muszę katować się poczuciem winy, bo rodzicielstwo nigdy nie jest jednoznaczne i zawsze wymyka się sztampowym schematom. Te spotkania były dla mnie również ogromną lekcją pokory. Gdy zobaczyłam, z jak wielkimi problemami muszą mierzyć się inni, moje okazały się nagle niewielkie, nieważne.
A która rozmowa najbardziej cię poruszyła? Zapadła w pamięć?
Każda na swój sposób. Po rozmowie z Bartłomiejem Bonkiem o śmierci dziecka miałam ochotę wskoczyć do zimnego basenu i pływać do upadłego. Aż zejdzie ze mnie żal i poczucie niesprawiedliwości, które udzieliły mi się w zetknięciu z tym wspaniałym sportowcem i ojcem.
Kiedy z kolei rozmawiałam z Jackiem Olszewskim, miałam łzy w oczach, ze wzruszenia, z poczucia, że dotykamy w rozmowie sfer absolutnie metafizycznych – życia i śmierci w bardzo konkretnym, codziennym przeżywaniu. Jacek Olszewski jest niezykle skromny. Uważam, że jego postawa zasługuje na podziw, a on twierdzi, że nie zrobił nic szczególnego.
Gdy rozmawiałam z Barbarą Falandysz, płakałyśmy i śmiałyśmy się na przemian. To było bardzo długie spotkanie dwóch kobiet i matek w zupełnie różnym momencie swego rodzicielstwa. Jestem wdzięczna wszyskim swoim rozmówcom za otwartość, szczerość i bezpretensjonalność. Za lekcje miłości, z których każda jest zupełnie inna i na swój sposób wyjątkowa.
„Lekcja miłości” Magdaleny Łyczko nie jest poradnikiem „Jak być wspaniałym rodzicem”. Nie ma w niej uniwersalnych metod wychowawczych. Mówi o emocjach związanych z rodzicielstwem – o radości i złości, rozpaczy i szczęściu, żalu i pogodzeniu się z losem.