Karolina, 32 lata i Paweł, 37. Rodzice siedmioletniej Mani i pięcioletniego Franka. Rozwód rok temu.
Pierwszy kryzys, rok po ślubie, to podobno normalne. Wtedy ludzie często, jeśli nie mają dzieci, mówią sobie do widzenia, to była pomyłka. My nie mieliśmy jeszcze dzieci, ale nic takiego sobie nie powiedzieliśmy. Nasz związek był wygodny. Dla obojga. On miał ładną, mądrą kobietę, ja bogatego partnera.
Chyba nigdy nie byłam zakochana w moim mężu. To absurdalne, bo jest i mądry, i wykształcony, i przystojny. Wyszłam za niego za mąż, bo mi imponował. Był moim szefem, kochały się w nim moje koleżanki, a on wybrał mnie.
Podobno już gdy mnie zobaczył, wiedział, że zostanę jego żoną.
Wpadłam do firmy jako stażystka, on był dyrektorem działu prawnego. Pomyślałam: „Przystojny, ale nie w moim typie”.
Mój podstawowy błąd: nigdy nie słucham intuicji. Szybko go rozgryzłam – to narcyz. Ale życie z nim było barwne.
Przeprowadziłam się do jego domu, zaszłam w ciążę. Nie miałam dużych oczekiwań, a on dbał o mnie. Nie dostałam się do wymarzonej pracy.
Siadał przy mnie i razem ze mną układał CV: „Kretyni, jak mogli cię nie docenić”.
Najbardziej samotne doświadczenie: macierzyństwo. Wypieram, bo wciąż boli. Nie kocha się ze mną w ciąży, bo jestem aseksualna.
Nie jest ze mną przy porodzie, bo jest estetą. Nie przewija Mani, bo to obrzydliwe.
W ogóle dziewczynki są dziwne, a on chce ładnej, zadowolonej, estetycznej żony. Ja z cellulitem, piersiami na wierzchu, wiecznie karmiąca małą, budziłam w nim wstręt. Po porodzie przestaliśmy się dotykać. Czasem prosiłam: „Chcę seksu”.
„Jutro…”, rzucał i odsuwał się.
Emocje przelewam na Manię. Jest wypieszczona, wyprzytulana, totalnie zaopiekowana. Pomagała mi mama. Zbudowałyśmy własny świat, we trzy. Paweł, naukowiec, całymi dniami zakopany w książkach, odkrywał kolejne ważne dla świata sprawy.
W końcu wyjazd ze znajomymi. Chcę mu powiedzieć o rozstaniu, gdy nagle on rzuca: „Zróbmy sobie drugie dziecko”. Godzę się, bo to może być dla nas szansa. Akurat mam dni płodne, tak wykazują testy owulacyjne, które Paweł natychmiast kupił w aptece. Jeden szybki seks i jestem w ciąży.
Rodzi się Franek. Duma ojca. Syn. Tylko że ojcowska miłość sprowadza się do huśtania od czasu do czasu i opowiadania znajomym, jakiego ma w domu fantastycznego chłopaka. Duszę się, oszukuję samą siebie. Mamie wydaje się, że mnie wspiera: „Ech, twój ojciec był taki sam”. Teściowa też: „Od mężczyzn nie można za dużo wymagać”.
Najgorsze są wyjazdy z przyjaciółmi. Widzę innych ojców. Przewijają, bawią, przerzucają przez ramię, chodzą na spacery, więc za każdym razem dostaję szału. Tydzień po powrocie krzyczę na niego: „Nie będę tak żyć, chcę jak oni! Gdzie ty w tym jesteś?!”. A potem i tak wracamy do punktu wyjścia. Nie mówię o sobie przyjaciółkom, bo się wstydzę. A może nie chcę słyszeć ich komentarzy. Chcę mieć bajkę – dom pod miastem, wykształcony mąż, trzy psy, dwójka ślicznych dzieci, wakacje gdzie chcemy, zakupy jak chcemy.
Jesteśmy Państwo X. Ci to mają fajnie. Tylko, że ja marzę o miłości, chcę czułości, seksu. Nie jestem już mleczarnią, nie jestem tylko opiekunką.
Jestem kobietą.
Tankuję samochód, uśmiecha się do mnie przystojny blondyn, potem biegnie za mną, bo zostawiłam kawę. Bije mi szybciej serce.
Widzę, że dla tej pięknej pocztówki z wakacji – tak nazywam swoje życie – rezygnuję ze wszystkiego. Z siebie.
Gdy mówię o rozwodzie, rodzina staje na baczność. Jestem zła, podła, wyrodna. Co to za matka, która pozbawia dzieci ojca.
„Nikogo niczego nie pozbawiam – tłumaczę – One zawsze będą miały jego, ale ja już go nie chcę”. Wyprowadzam się, wynajmuję dom.
Jestem sama, chcę być sama. Nie jest łatwo, ale moje dzieci są szczęśliwsze. Ojca widują częściej niż wcześniej. Paweł wpada, dzwoni, pyta.
Wreszcie jest.
Nie żałuję. Dorastam. Że z dziećmi? Nie chciałabym, żeby oglądały mnie smutną, nieszczęśliwą. Nie tak wygląda miłość. I bardzo w to wierzę.