Dzieci czasem się boją obcych, czasem chcą dotykać ciemniejszej niż ich własna skóry, a dla naszej córki największą atrakcją były złote zęby Romek na północy Mołdawii.
Hania, mimo że ma dopiero dwa i pół roku, przejechała z nami już kilkanaście krajów Europy, Kaukazu i Ameryki Środkowej, dlatego teraz już niewiele ją dziwi. Jeździła z nami w chuście prawie od samego urodzenia, towarzyszyła nam podczas dalekich wypraw i spotkań, razem z nami poznawała nowe miejsca i ludzi.
Kiedy więc w Gwatemali, w wioskach Majów, zobaczyła kobiety z dzbanami na głowie, przypomniało jej to tylko, że chce jej się pić. One rzeczywiście noszą w ten sposób wodę z najbliższego strumyka.
Podczas spacerów po tureckich miasteczkach prosiła, żeby jej wiązać coś na głowie. Widziała wszędzie kobiety w chustach, ja też wchodząc do meczetu zakładałam chustę. Chciała tak samo. A w wąwozach północnej Gruzji nauczyła się tańczyć z podniesionymi rękoma, do rytmu czeczeńskich pieśni.
Jednak najbardziej rozbawiła nas w Mołdawii. Podróżując na północ, odwiedziliśmy króla Romów. Hania natychmiast została „porwana” przez kobiety, które jej śpiewały i karmiły ją ciastkami. A ona? Najbardziej zainteresowana była ich złotymi zębami. Próbowała je nawet wyjmować małymi paluszkami.
Podczas naszych podróży Hania bardzo tęskniła za dziećmi i kiedy tylko jakieś pojawiały się na drodze, musieliśmy robić dłuższą przerwę. A w takim Belize miała do wyboru albo dzieci Majów, albo dzieciaki czarnoskóre z karaibskimi korzeniami, albo dzieci Mennonitów, protestanckiej grupy religijnej, która przywędrowała do Ameryki Środkowej z Europy, przez Stany Zjednoczone. Hania, kiedy tylko jakieś dziecko pokazywało się na drodze, zostawiała nas z tyłu i pędziła pobawić się piłką lub choćby razem pobiegać i pokrzyczeć. Kolor skóry czy wygląd był jej obojętny, śmiech nie różni się dialektami. Zazwyczaj jednak bawiła się z tymi najbardziej otwartymi, najweselszymi, najbardziej ubrudzonymi. Trochę w myśl zasady: dzieci są albo czyste, albo szczęśliwe.
W tamtejszych rejonach, poza dużymi miastami w ogóle trudno jest znaleźć dzieci, które bawią się czymś, bo nie mają zabawek, książek ani huśtawek. My z naszym zabawkowym podróżniczym minimum robiliśmy furorę. Dzieciaki w wioskach Meksyku, Gwatemali i Hondurasu w ogóle niewiele czasu mają na zabawę. Bardzo szybko spadają na nie poważne obowiązki: gotowanie, zajmowanie się młodszym rodzeństwem i praca w polu. Trzylatki karmią dwulatki, czterolatki obierają całymi dniami kukurydzę. Tak więc nasze zabawki bardzo szybko rozeszły się w ramach prezentów, a kupno nowych wcale nie było takie proste: sklepikarze oferowali nam najczęściej plastikowe karabiny albo tandetne telefoniki komórkowe.
Z dziećmi już tak jest, że dogadują się ze sobą bez słów. Wystarczy uśmiech i piłka, i już jest zabawa. To chyba nasze dziewczynki dla dzieci, które nie wyjechały nigdy dalej niż do następnej wioski, były bardziej egzotyczne. My zapewne także. Dlatego często nie musieliśmy pytać o zgodę na zrobienie zdjęcia, bo zanim wyjęliśmy nasz aparat, Hanna
i Mila były już obfotografowane telefonami wszystkich sąsiadów.
Dzieciaki niesamowicie zbliżają także dorosłych. Rodzą się i żyją wszędzie: niezależnie od szerokości geograficznej, grupy etnicznej ani klasy społecznej. Wszędzie biegają, bawią się, mają pierwsze ząbki i imiona. Imiona często trudne do zapamiętania dla mnie, ale już nie dla Hani. Jako rodzina podróżująca z dziećmi nie tylko wzbudzaliśmy szybciej zaufanie, ale też łatwiej było nam wejść w kontakt z ludźmi. Zaczyna się od tych ząbków, papai na przekąskę dla małych i tak jakoś szybko można przejść do ważniejszych, trudniejszych tematów, bo łączy nas coś tak naturalnego, jak nasze dzieci bawiące się razem patyczkami. Poza tym mam wrażenie, że ludzie, szczególnie ci z maleńkich wiosek, są w jakiś sposób wdzięczni za to, że zabieramy te nasze dzieciaki właśnie do nich.
Anna Alboth z mężem Thomasem – fotografikiem – i córeczkami Hanią i Milą podróżują po świecie i prowadzą blog Rodzina Bez Granic: www.thefamilywithoutborders.com
BLOG ROKU 2011. Ten zaszczytny tytuł przyznała im redakcja miesięcznika „National Geographic”. Cieszymy się i gratulujemy!