Aborcja może pozostawić trwały ślad w psychice, który ma wpływ na prawidłowe funkcjonowanie. Na zespół zaburzeń postaborcyjnych typu PAD i PAS cierpi ponad 80 procent kobiet, które jej dokonały.
Papież Franciszek mnie zadziwia. Gdy na początku września świat obiegła wiadomość, że postanowił upoważnić wszystkich kapłanów w Roku Świętego Miłosierdzia, który rozpocznie się 8 grudnia „do rozgrzeszenia z grzechu aborcji osób, które jej dokonały, żałują tego z całego serca i proszą o przebaczenie”, przeszedł mnie dreszcz.
Przypomniała mi się Dagmara, którą spotkałam rok temu w pociągu relacji Bydgoszcz-Warszawa. Zadbana, około czterdziestoletnia kobieta. I tak jak ja – matka.
To była jedna z tych rzadkich podróży, gdy dwoje obcych ludzi, pchanych jakimś wewnętrznym imperatywem, ujawnia przed sobą głębię własnych przeżyć. Dzielą się swoją historią, by później pognać do swoich spraw, do swojego życia.
Dagmara powierzyła mi opowieść, która stała się kanwą tekstu o tzw. zespole postaborcyjnym. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów już w 1987 roku dokonało rozróżnienia dwóch zespołów zaburzeń, jakie mogą wystąpić po aborcji: Post Abortion Distress (rozpacz), w skrócie PAD oraz Post Abortion Syndrom (syndrom postaborcyjny), w skrócie PAS. Zarówno PAD jak i PAS należą do tzw. zaburzeń posttraumatycznych, które mogą dać o sobie znać po pewnym czasie.
Zespół PAD pojawia się krótko po aborcji, najczęściej w pierwszych trzech miesiącach po zabiegu. Trwa około roku. Kobieta odczuwa wówczas rozpacz po utracie dziecka zbliżoną do tej, jaką odczuwa matka po poronieniu. Prawidłowe przerobienie etapów żałoby po dziecku pozwala złagodzić ból, jednak wyrzuty sumienia odzywają się z różnym nasileniem przez całe życie.
Zespół PAS występuje najczęściej w dojrzałych latach kobiety i nasila się podczas przekwitania, dlatego mylony jest z depresją okresu klimakterium. Odczucie objawów PAS nasila się w rocznicę zabiegu, a także na skutek obserwowania dorastania innych dzieci, które są w tym samym wieku, w którym byłoby usunięte podczas zabiegu dziecko.
Mój tekst, który ukazał się na jednym z portali w Internecie wywołał lawinę komentarzy. O dziwo, nie chodziło o podział na tych „za” i „przeciw” aborcji. Czytelnicy raczej nie skakali sobie do gardeł. Większość chciała natomiast podzielić się osobistym doświadczeniem. Ujawnić skrawek ze swego poletka. Pokazać, jak to było u nich, albo w ich rodzinie. Na ile pieczołowicie opisany przez psychiatrów zespół PAD i PAS ma uzasadnienie w konkretnym życiu.
Dagmara z pociągu przed wyjściem na stacji Warszawa Zachodnia musiała poprawić rozmazany makijaż. Nie obyło się bez spływających po policzkach łez. Może zdecydowała się powierzyć mi swoją historię, bo mam twarz, o której koleżanka z pracy mówi: „Jakby było na niej napisane – zwierz mi się”.
A może po prostu wyczuła we mnie solidarną, kobiecą duszę, która prawdopodobnie skonsumowała już połowę z „tortu” pt. życie. I już wie, że najgłupsze co można zrobić w takim intymnym zwierzeniu to pouczać, oceniać albo co najgorsze – potępić.
Ale poruszyła mnie do głębi jej szczerość. Pożeglowała w swój świat z pamięcią utkaną z nieprzerwanego pasma myśli o nienarodzonym synku. Ciążę usunęła, gdy miała 25 lat. Była wówczas tuż po studiach. U progu świetnie zapowiadającej się kariery tłumaczki w międzynarodowej firmie. Swojemu nienarodzonemu dziecku nadała imię Mateusz.
Dramat Dagmary pogłębiał stan, w jakim tkwi od 16 lat. Nigdy nie pogodziła się z konsekwencjami aborcji, na którą zdecydowała się przecież z własnej i nieprzymuszonej woli. Syn rozrasta się w jej myślach, marzeniach, fantazjach i snach wraz z upływającym czasem. Teraz jest nastolatkiem. W lipcu ubiegłego roku skończyłby 16 lat.
Kilka lat temu Dagmara urodziła wspaniałą córeczkę. – Tylko… – zapytała bardziej siebie niż mnie – Dlaczego urodziłam Julkę, a Mateusza nie? Ciąża rozwijała się prawidłowo. Nie miałam żadnych zdrowotnych przeciwwskazań do jej donoszenia. Nie byłam małolatką. Do dziś jestem z ojcem dziecka. Tworzymy małżeństwo… Z perspektywy lat nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak postąpiłam. Niby wiem, ale serce mówi kompletnie co innego. Moje serce płacze…
„Dramat aborcji przeżywany jest przez niektóre osoby ze świadomością powierzchowną, jakby niemal nie zdawały sobie sprawy z tego, jak wielkim złem jest ten akt. Wiele innych natomiast, choć przeżywa ten moment jako porażkę, uważa, że nie mają innej drogi” – powiedział Franciszek. – „Dobrze znam uwarunkowania, które doprowadziły je do podjęcia tej decyzji. Wiem, że jest to dramat egzystencjalny i moralny” – dodał.
Można stwierdzić, że papież mówi jednym głosem z uczonymi psychiatrami, którzy prawie trzydzieści lat temu wyodrębnili zespół zaburzeń postaborcyjnych typu PAD i PAS.
I gdy ci drudzy wyjaśniają, że prawidłowe przerobienie etapów żałoby po dziecku, również tym usuniętym w zabiegu aborcji, pozwala złagodzić ból i kontynuować normalne życie, papież Franciszek stara się zrobić coś jeszcze: chce przywrócić kobietom nadzieję. Mówi: „To, co się wydarzyło, jest głęboko niesłuszne; jednakże tylko wtedy, gdy zrozumie się to w prawdzie, można nie stracić nadziei”. I „mimo wszelkich przeciwnych rozporządzeń” upoważnia wszystkich kapłanów do rozgrzeszenia z grzechu aborcji osób, które jej dokonały, żałują tego z całego serca i proszą o przebaczenie.
Dr hab. Maria Ryś, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w rozprawie „Gdybym wiedziała wcześniej… Psychologiczna analiza zaburzeń występujących po przerwaniu ciąży„, napisała: „Nie da się wymazać z życia matki faktu zaistnienia dziecka. Matką dziecka zostaje się na zawsze. Aby uleczyć zranioną duszę, trzeba to bolesne macierzyństwo, które zakończyło się zabiciem dziecka, przemienić, oczyścić, odnowić, uleczyć i stać się matką na nowo, tego właśnie dziecka. Matką kochającą, matką, która wybaczyła i sobie, i lekarzowi, i ojcu dziecka – tym wszystkim, którzy stali się przyczyną śmierci nienarodzonego, którzy nie pomogli, namówili, zacisnęli oczy”.
Po rozmowie z Dagmarą wiedziałam, że ona sobie jeszcze nie wybaczyła. I odpuszczenie kapłana też jej niepotrzebne, bo w Boga, po prostu, nie wierzy.
Ale wtedy, w tym pociągu, powiedziała jeszcze: – Nie jestem religijna, jednak mam nadzieję, że po tamtej stronie jest życie. Nie mogę znieść myśli, że syna po prostu NIE MA. I że ja, jego matka, o tym zdecydowałam.